środa, 16 marca 2016

1. "A dlaczego nie?"


    Było kilka minut po godzinie szóstej, kiedy średniego wzrostu blondynka z trudem zasunęła suwak ostatniej, spakowanej walizki.
- No i ok. Lecimy do Marisy, postanowione.
Adrianna Czarnowska opadła na swoje łóżko, jednak po sekundzie podskoczyła jak oparzona. Przy okazji z jej ust wydobyła się wiązanka przekleństw.
- Niech to! - Rozmasowując obolałe plecy, dziewczyna podniosła ładowarkę z miejsca na które przed momentem opadła.
- No i jak ja mam to teraz upchnąć? - Kiedy jej pytanie pozostało bez odpowiedzi, odrzuciła niespakowany przedmiot w bliżej nieokreślone miejsce i usiadła na podłodze, sięgając po telefon. Wyświetlacz z czarno-białym zdjęciem Zimowego Żołnierza pokazywał godzinę 6:08.
- No to decyzja Ada, jedziemy czy nie jedziemy? Możemy jeszcze zadzwonić do Marisy i wszystko odwołać... zamiast do Innsbrucka wyjedziemy do małej Tybetańskiej wioski gdzie nas nigdy nie dopadnie... - Dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Z nerwów stukała palcami o tylną obudowę swojego smartfona.
  Tylko Ada na świecie wie, ile godzin poświęciła na trzykrotne pakowanie i rozpakowywanie walizek. Jak również tylko ona wie, ile razy wybierała numer swojej przyjaciółki Marisy, by odwołać ich plany na najbliższe kilka tygodni. Blondynka była świadoma faktu, że jej zachowanie obserwowane z boku nie wyglądało w najmniejszym stopniu na zachowanie zdrowej osoby. Ale Ada niedawno skończyła dwadzieścia jeden lat i właśnie miała zrobić najbardziej szaloną rzecz w swoim życiu.
- To wcale nie była taka szalona decyzja. Po prostu zerwałam kontakt z ostatnimi "przyjaciółmi", zadzwoniłam do Marissy, spakowałam walizki i właśnie gadam do siebie... - Dziewczyna wzięła głęboki oddech i pokręciła głową.
"Po co mi ten wyjazd" - Tym razem dała sobie spokój z głośnym myśleniem. Powoli wstała i podeszła do najbliższej walizki z zamiarem ponownego jej rozpakowania. Gdy sięgała do suwaka ciszę w pokoju przerwała piosenka "Renegades". Minęło pięć sekund, nim Ada zorientowała się, że dzwoni jej telefon. Zaskoczona odebrała, nie sprawdzając kto dzwoni.
- Tak? - Zapytała niepewnie.
- Zwarta i gotowa? - Z słuchawki dotarł do niej podekscytowany głos Marisy.
Ada spojrzała przez okno. Powoli noc zamieniała się w dzień. Tak jak ona powoli zamieniała się w tchórza.
- Jakim cudem nie śpisz o tej godzinie? - Ada zapytała swoim niezbyt perfekcyjnym, ale jednak niemieckim. Usłyszała głośne westchnienie. Mogła w wyobraźni zobaczyć jej wywracanie oczami.
- Mówiłam ci wczoraj, że zadzwonię na wypadek, gdybyś przypadkiem przegapiła budzik. To jak, wszystko w porządku?
- Tak, w jak najlepszym. Nie mogę się doczekać naszego spotkania. - Głos Ady nie zadrżał ani na moment.
- Ja też! Przyjadę po ciebie ze Stefanem. Wieczorem pewnie pójdziemy się zabawić. Stefan ma trochę wolnego i wiesz... - Marisa mówiła, jakby dostała niekontrolowanego słowotoku.
- Kochana, muszę kończyć, mam mało czasu i kilka rzeczy do zrobienia. Chyba nie chcesz, żebym przegapiła samolot...- Ada weszła jej w słowo.
- Już się rozłączam, powodzenia i do zobaczenia na Innsbrucku!
- Papa! - Dziewczyna rozłączyła się. Telefon miękko upadł na łóżko, kiedy Ada wyszeptała: - No to wygląda na to, że jednak jadę...

*


Dojazd na lotnisko i odnalezienie odpowiedniej poczekalni na samolot przebiegło o dziwo perfekcyjnie. Jakby los sugerował jej, że podjęła dobrą decyzję. Miała mały moment załamania, kiedy przypomniała sobie o pośpiesznie nabazgranym liście do brata, w którym wytłumaczyła, że wyjeżdża na bliżej nieokreślony czas. Był rok starszy od niej. Po wyprowadzce z domu rodzinnego mieszkali razem w Krakowie. Cóż, "mieszkanie" to raczej nadużycie, gdyż Wiktor większość czasu spędzał u dziewczyny, Pauliny. Ada miała tylko nadzieję, że nie wścieknie się zbytnio, kiedy wróci do domu po południu. W końcu zostawiła mu w lodówce jego ulubione pierogi do odgrzania. Do serca Wiktora najłatwiej da się dostać przez żołądek... to naprawdę mało skomplikowany mężczyzna.

Kiedy powiadomiła rodziców o wyjeździe, nie byli przesadnie zadowoleni, ale dali jej swoje błogosławieństwo, pod warunkiem że będzie się meldować każdego dnia i natychmiast wróci, jeśli cokolwiek będzie się działo nie tak. Bała się jednak rozmowy z bratem, gdyż miała świadomość, że próbowałby ją zatrzymać... i znając życie uległaby jego namowom. Sama z sobą walczyła o utrzymanie się w swoim postanowieniu. Nie potrzebowała dodatkowego problemu.
Ale może od początku. Otóż życie Ady nie było jakoś szczególnie ciekawe. Została wychowana przez parę cudownych rodziców. Ją i brata zawsze dzieliło wiele rzeczy. Ona, raczej spokojna, poukładana. Wiktor - roztrzepany, upierdliwy starszy brat, który lubił dokuczać siostrze. Typowe rodzeństwo. Maturę zdawali w tym samym roku, gdyż Ada chodziła do liceum, a brat do technikum. Obydwoje zdecydowali się studiować w Krakowie. Ona fizjoterapię, on informatykę. Wynajęli mieszkanie na jednym z krakowskich osiedli, gdyż mieszkali 50 kilometrów poza miastem. Jak można było przewidzieć, Ada żyła nauką i okazjonalnymi spotkaniami przyjaciółmi, a Wiktor imprezami ze znajomymi i okazjonalną nauką. Ciężki rok przetrwali dzielnie, choć Ada była wykończona i przytłoczona dużą ilością obowiązków.
Jej życie zmieniło się, gdy w wakacje po pierwszym roku studiów zmarła jej ukochana babcia. To właśnie rozmowy z seniorką wpłynęły na późniejsze decyzje dziewczyny. Na zawsze będzie pamiętać słowa babci, która kazała jej dosłownie rzucić wszystko, wyjechać na długie wakacje i wreszcie zacząć korzystać z młodości. Wtedy jeszcze dziewczyna nie brała tych uwag na poważnie. Wsłuchiwała się w jej opowieści sprzed dekad. Na niektóre przymykała oko, niektóre wzruszały ją dogłębnie. Ostatnia rozmowa dotyczyła jej już nieżyjącego dziadka.

*

- Wiesz, twój dziadek nie był nigdy wylewnym człowiekiem. Kiedy obudziłam się przy nim po naszej nocy poślubnej, zadałam mu pytanie... dlaczego mi się oświadczył i poślubił?... wiesz co mi odpowiedział? - Apolonia Czarnowska głaskała swoją złotą obrączkę. Jej głos był słaby, ale wyraźny. Ada przysunęła się do jej łóżka ze śmiechem.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale znając dziadka pewnie coś głupiego. - Dziewczyna próbowała sobie wyobrazić babcię i dziadka dokładnie w jej wieku. Pobrali się mając 20 lat.
- Odpowiedział... - odchrząknęła próbując naśladować głos dziadka - A dlaczego nie?

*


Ada szybko odepchnęła od siebie wspomnienie, kiedy zauważyła że obsługa lotniska zaczyna wpuszczać pasażerów na pokład. Ustawiła się w kolejce i obserwowała przez oszkloną ścianę przygotowywanie samolotów do lotu.

  Babcia odeszła następnego dnia. Oprócz listu w którym napisała krótkie "Dla mojej ukochanej Adrianny" zostawiła jej znaczną sumę ze swojego majątku. Cała rodzina była zszokowana, kiedy wyszło na jaw, że Apolonia dysponowała sporym majątkiem, który podzieliła między dwójką dzieci i trojgiem wnucząt.
  Kiedy samolot toczył się po płycie lotniska, Ada pozwoliła sobie na ostatnie wspomnienie babci. Na pewno byłaby z niej dumna. Co prawda ponad pół roku musiało minąć, by zdecydowała się na długie wakacje, ale lepiej późno, niż wcale. W końcu nie mogła pozwolić na zmarnowanie urlopu dziekańskiego. Spojrzała na siedzenie obok. Jej towarzyszem podróży był mężczyzna w średnim wieku, który nerwowo ściskał oparcia fotela. Wcześniej poprosił o zamianę miejsc, gdyż nie chciał siedzieć przy oknie.
Kiedy samolot gwałtownie przyspieszył na pasie startowym, jej sąsiad wyglądał, jakby zastanawiał się, czy udałoby mu się zatrzymać startującą maszynę siłą woli niczym Magneto. Gdy Ada poczuła, że koła samolotu odrywają się od ziemi, po raz pierwszy od miesięcy ogarnęła ją czysta radość. Robiła coś tylko dla siebie. Przypominając sobie nieprzespaną noc, trzykrotne pakowanie walizek i wewnętrzne dylematy miała ochotę się roześmiać. Spojrzała z uśmiechem na przerażonego sąsiada.
- Pierwszy lot? - Zapytała spokojnym głosem, mając nadzieję, że mężczyzna nie stracił jeszcze zdolności słuchania i mówienia. Ten odwrócił do niej wzrok i rzucił jej spojrzenie "zabierz mnie stąd!"
- Nie, drugi właściwie... - Widać było, że usilnie starał się zachować spokój. - Ale z pierwszego nie pamiętam dużo... to był jakiś koszmar - Ada uśmiechnęła się pokrzepiająco do mężczyzny. - Przepraszam, co ze mnie za dżentelmen... Nazywam się Piotr. - Pasażer wyciągnął do niej lekko drżącą dłoń.
- Ada, miło mi pana poznać. - Dwójka wymieniła się uściskami dłoni i serdecznym uśmiechem. - Mam za sobą kilka lotów i nadal żyję. Niech pan mi zaufa... wszystko będzie dobrze!


*



No to pierwsze koty za płoty. Nie jestem jakoś szczególnie zadowolona z tego rozdziału. Ale obiecuję, że po wolnym początku będę się starała rozpędzić akcję. Dajcie znać w komentarzach, czy macie ochotę na coś więcej :)
Doma.

2 komentarze:

  1. Hejka! Wpadłam przypadkiem i zostaję na dłużej :) Rozdział świetny, i już nie mogę się doczekać kiedy do gry wkroczy Michi. Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super zabieram sie za kolejne

    OdpowiedzUsuń